Maciek wstaje o 5:30, zeby zrobic pare zdjec mnichom z lokalnego klasztoru, ktorzy o tej porze wyruszaja na miasto po dary od mieszkancow i jak sie okazuje rowniez od turystow ( Japanese the best ). Od 8:30 trwa logistyczne zamieszanie z dostarczeniem nas na dworzec miniBusow ( bilet za jedna osobe 12$). Ostatecznie grubo po 9:00 wyruszamy do celu podrozy Vang Vieng. Pytanie nr 1 - ile osob z bagazem miesci sie w 9-cio osobowym miniBusie ? Pytanie nr 2 - jak dlugo zajmuje przejazd na dystansie 180 km ? Odpowiedz nr 1 - tyle, ile sie zmiesci ( 12 osob + kierowca). Odpowiedz nr 2 - w naszym przypadku 7 godzin. Droga okazuje sie prawdziwa przeprawa przez gory i chmury. W najwyzszym miejscu 1274 mnpm. Widoki nieziemskie - strzeliste skaly i kaskady zieleni, kwiatow, palm, bambusow, z rzadka rozsianych wiosek.
Wreszczie dojezdzamy, jest przed 17:00. Znajdujemy guesthouse za 5$ dwojka bez sternika. Po prysznicu wypad na miasto i tradycyjny posilek- tym razem w knajpie z lozkami zamiast foteli. Przylacza sie do nas Agnieszka (polska irlandka samotnie podrozujaca po Azji), ktora poznalismy w drodze i wspolnie biesiadujemy. Dzis w planie jeszcze SmileBar nad rzeka... ciag dalszy nastapi ;-))
SmileBar to strzal w 10-tke!!!!!!! Tlumy mlodych balangowiczow z calego swiata, tanczacych na stolach i pijacych drinki z wiaderek po lodach (whisky buckets) to taka lokalny standard azjatycki (trzeba to nadac do Sevres pod Paryzem). Zabawa jak ta lala, Misiu bawi w pỉewszym rzedzie przed ogniskiem. Przed polnoca ewakuujemy sie do domow 'centrum' ;) Tu jeszcze krociutki epizod z szukaniem kluczy do guesthouse'u Agnieszki i lulu spac, czyli konczymy i robimy :))