Po upojnej nocy wstajemy ok 10 rano. Sylwia i Mirek jedza miejscowe sniadanie czyli laotanska zupe, a Michal i Maciek wsuwaja pierwszy raz europejskie sniadanie, czyli jajeczniczke na boczku, smak zupelnie inny niz u nas (niebo w gebie). O 13 zabiera nas tuk tuk (czyt. jumbo) na dworzec autobusowy zlokalizowany na placu wielkosci lotniska. Tam ladujemy plecaki tradycỵnie na dach i w droge... Po 4 godzinach jestesmy w stolicy Laosu - Vientiane. Odganiajac miejscowych naganiaczy znạjdujemy guesthouse i meldujemy sie za 60.000 kip'ow za 2 os. pokoj. Tradycyjnie ruszamy na azjatycka kolacje, na ktorej Maciek znajduje 'swoja zone' 17-letnia Tippaphone. Dziewucha juz ma zalatwione studia na polonistyce w Polsce. Po wymiane maili i telefonow poznajemy jeszcze lokalnego MC LOKO, ktory rozpoznaje w Michale dlugo poszukiwanego graffiti guru Mr High :)) Krecimy sie jeszcze potem troche po miescie trafiajac na rzad miejscowych garkuchni nad Mekongiem. To wlasnie granica z Tajlandia. Wyczajamy takie przysmaki jak Grand Krewetki, Grandes Kalmaros i Pychos Rybos i Megas Ropuchas des Mekongos. W nastepny dzien mamy w planie zapodanie tych pychotas na sniadanie. Tymczasem zadowalamy sie drinkiem na lezankach i wracamy do barlogow. Dobrej Nocy.