Po wczorajszych imieninach spimy nieco dluzej, ale wstajemy karnie i ruszamy na rozpoznanie terenu. Na pierwszy ogien sniadanie i zalatwienie formalnosci biletowych (samolot Vientiane-Hanoi 135 $ osoba). Na drugi ogien ida "spektakularne" polecane nam wodospady, ktore w rzeczywistosci okazuja sie byc komercyjna kicha. Mowiac szczerze juz rura kanalizacyjna sciekow do Wisly ma w sobie wiecej uroku niz ta atrakcja turystyczna. Ale nie bylibysmy soba, gdybysmy nie znalezli plusow w tej wycieczce. Obsmiewamy cala zenade i w kapitalnych humorach wracamy na z gory upatrzone pozycje w miescie. Zwiedzamy rownie zenujaca swiatynie na wzgorzu w srodku miasta i atakujemy miejscowy bazarek z ciuchami i pamiatkami. Nabywamy droga kupna mnostwo niepotrzebnych nikomu pamiatek (wybaczcie nam Mamunie). Nalezy tez nadmienic, ze dla zdrowotnosci po kazdym kesie czegoniebadz zatruwamy miejscowe bakterie rowniez miejscowym "rozpuszczalnikiem do lakieru" zwanym chlubnie Lao Whisky. Wieczorem organizujemy sobie przy pomocy miejscowych restauratorow "wykwintna" kolacje pod kryptonimem BBQ, czyli micha "zrob to sam". Wszystkim odwiedzajacym Luang Prabang polecamy szczerze Khem Khong Barbecue na nadbrzeznej ulicy, mnostwo radochy i w efekcie pyszne jedzenie. Polecamy bardzo !!!
Najedzeni i zadowoleni wracamy na kwatere glowna, gdzie jeszcze przez chwile trawimy atrakcje dnia i... lulu, bo jutro o 8:30 wyjazd miniBusem do Vang Vieng. Senkju