Zbieramy sie szybciutko w Nha Trang, rąbiemy pyszna kawke i ładujemy sie do naszego ulubionego srodka transportu, czyli wietnamskiego PKSu. 5,5 godzinki i przedostajemy sie na poludnie do upalnego Mui Ne, ktory robi za tutejszego Wladka (dla niewtajemniczonych: Wladyslawowo). Juz w trakcie podrozy zza szyb da sie zauwazyc zmieniajaca sie roslinnosc. Robi sie coraz bardziej "srodziemnomorska" az staje sie zupelnie "poludniowochinskomorska". No i te palmy na wydmach, pychotka...
Koniec podrozy, ewakuacja plecakow z busu i wytaczamy sie na rozzarzone, zalane sloncem Mui Ne. Chwytamy w locie kilka ulotek hoteli i guesthousow, ktore probuja nam upchac miejscowi. Drepczemy ok.100 m i decydujemy sie spedzic nasze trzydniowe wczasy w bungalowach Hoan Kim. Calkiem rozsadna cena jak na kurort, bo placimy "zaledwie" po 20$ za pokoj, gdy nierzadko mozna sie zetknac z cena powyzej 40-50$. Do tego mamy ogrod botaniczny na dziedzincu, no po prostu pieknie. A do tego wszystkiego okazuje sie, ze dwa lata temu Mirek odwiedzajac Mui Ne nocowal w tym samym miejscu. I znow w podrozy zatoczyl kolo...;).
Rozlokowujemy sie w pokojach, odswiezenie, przebierka i siup do basenu. A potem smig do morza, gdzie plywamy po poludniowochinsku (wszak to Morze Poludniowochinskie). A potem znow hop do basenu i nie mozemy sie nacieszyc pluskaniem. Tak nas raduje nadmiar wody, ze powtarzamy operacje kilakrotnie i wreszcie po kilku godzinach decydujemy sie na zimny browarek i przekaske w bungalowowej restauracji. Wszystko pyszne. Tak wlasnie chodzi nam pierwszy dzien wczasow w OWP. Zmeczenie upalem daje sie we znaki, wiec maly drink wieczorkiem i lulu. A jutro wypozyczymy sobie skutery....;)