Po "mocnych" wrazeniach na Mekongu ok. 18-tej docieramy do Pak Beng. "Pijana" lodz wysypuje sie na brzeg prosto w objecia lokalesow. Znajdujemy a raczej nas znajduje nocleg w Guesthousie za 200 bahtow, atrakcja jest brak pradu i cieplej wody od godz. 20-tej. Jak sie pozniej okazuje to nic nowego w tych stronach. Wiekszosc restrauracji i hotelikow ma wlasne generatory pradu - nasz NIE. Na tarasie z przepieknym widokiem na nocny Mekong wtrajamy kolacje. Na koncu targujemy swoja cene za ten przepyszny posilek. Robimy sobie spacer po "miescie" pytamy m.in. o dyskoteke i tym pytaniem prawie zabijamy smiechem skosnookiego. Na koniec miejsciej przygody "kupujemy" rower i zasiadamy do dyskusji z lokalesem, ktory zna doslownie kilka slow w lao-english, mimo to rozmowa przeciaga sie do polnocy. Ludzie w Lasoie sa naprawde bardzo uczynni i przyjazni. Wreszcie czas na gleboki sen w laotanskich ciemnosciach.