Z samego rana serdecznie żegnani ruszamy dalej na wschód i po pokonaniu gór Sierra Maestra docieramy do Santiago de Cuba. Casa de particular rezerwujemy jeszcze w Camaguey za pośrednictwem naszej gospodyni. Instytucja poczty pantoflowej działa na Kubie znakomicie i już do końca naszej wyprawy korzystamy z jej dobrodziejstw.
Stara stolica Kuby to plątanina wąskich uliczek i alejek opadających łagodnie ku wodom Bahia de Santiago. Wiedząc jednak, że za dnia będzie tu jak w piekle ruszamy za miasto by na jednej z malowniczych plaż spędzić najgorętsze chwile. Nad morzem niemal przez cały czas towarzyszą nam wszędobylskie kozy i zaradni Kubańczycy chcący spieniężyć całe swoje zapasy rumu i cygar. Kilka opakowań środków przeciwbólowych i długopisy, zawsze przezornie zabierane w takie miejsca, ratują nas przed zawarciem „transakcji życia”. Nasza szczodrość pozwala choć przez chwilę, w niezmąconym spokoju, napawać się widokiem morza, za horyzontem którego kryje się Jamajka. Wieczorem zwiedzamy miasto. Spowite w półmroku budynki nie straszą już tak bardzo jak za dnia. Zwiedzanie zaczynamy od Plaza de Dolores, obsadzonego palmami placu z pomnikiem Vincente’a Aguilery, ulubionego miejsca spotkań mieszkańców. My spotykamy tam wielu dziwacznych indywiduów chcących dyskutować o wszystkim, od polityki (oczywiście bardzo dyskretnie), przez cygara, do muzyki. W rogu placu przycupnęła Tawerna de Dolores – najbardziej znany szynk w Santiago. Obiecując sobie, że tu wrócimy idziemy w stronę Parque Caspedes. Po drodze naszą uwagę przyciąga Museo Emilio Bacardi Moreau – dawny dom właściciela marki najpopularniejszego rumu na świecie, który po rewolucji wznieconej przez Fidela i Che uciekł na Dominikanę. Gdy docieramy do Parque Caspedes naszym oczom ukazuje piękny plac, nad którym góruje imponująca Catedral de Nuestra Senora de la Asuncion, w której wg legendy spoczywa pierwszy gubernator Kuby Diego de Valazquez. Pocztówkowy widok karze nam spędzić tu dłuższą chwile. Nieopodal placu podziwiamy pozostałości pięknego hotelu Imperial. Ta perełka architektury, będąca dzisiaj jedynie ziejącym czarnymi dziurami zamiast okien szkieletem budynku, jest dowodem niezwykłej urody i zamożności, jaką miasto cieszyło się przed laty. Szkoda, że czas, który zatrzymał się na hotelowym zegarze nie zatrzymał również dla niej. Prowadząc dyskusję o architekturze przyglądamy się nocnym sprzedawcom pieczywa, którzy pchając najgłośniejszy wózek na świecie sygnalizują swoje przybycie zgłodniałym kubańczykom spuszczającym siatki z wyższych pięter budynków celem załadowania ich ciepłymi bułeczkami. Przypomina nam to czasy komunizmu i naszych roznosicieli mleka, którzy potrafili obudzić cale bloki stukającymi butelkami. Rano staramy się jeszcze zwiedzić starą fabrykę Bacardi (obecnie produkuje się tu rum Metuzallem), jednak stanowcze NIE wartownika udaremnia nasze plany. Zwiedzać wprawdzie nie można, ale zakup oryginalnego rumu nie stanowi już żadnego problemu. Wokół fabryki kłębią się dziesiątki handlarzy oferujący regionalny trunek w iście śmiesznych cenach.