Geoblog.pl    laoviet    Podróże    Kuba    Camaguey
Zwiń mapę
2008
20
wrz

Camaguey

 
Kuba
Kuba, Camagüey
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9308 km
 
Do Camaguey przybywamy późnym wieczorem w czasie tropikalnej ulewy. Trzecie, co do wielkości miasto Kuby wita nas ciemnością, rozświetlaną jedynie iskrami sypiącymi się z linii energetycznych wspartych na drewnianych slupach. W tej ciemności nie sposób się zorientować. Przez kilkadziesiąt minut błądzimy w labiryncie pozbawionych drogowskazów uliczek. Na jednym ze skrzyżowań dopada nas miejscowy jinetero (naciągacz), który łamaną angielszczyzną namawia na nocleg w wyjątkowej Casa de Particular (dom -kwatera prywatna). 15 CUC za dwójkę to dobra cena - jedziemy za nim. Po dotarciu do celu z niepokojem spoglądamy na stary, pamiętający jeszcze czasy kolonialne dom, który gdziekolwiek indziej byłby „architektoniczną perełką” z przewodnika. Tu jest jedynie jednym z wielu zaniedbanych i strawionych przez grzyb wspomnień dawnej świetności. Aż ciarki przechodzą na myśl o tym co zastaniemy w środku. Za drzwiami czeka nas niespodzianka – piękne wnętrza, bogato rzeźbione kolumny, obszerne patio. Czysto i schludnie. Zostajemy. Na kolacje Senorita Marta – nasza urocza gospodyni – serwuje Moros i Cristianos, tradycyjne kubańskie danie składające się z czarnej fasoli (Moros – Maurowie) i ryzu (Cristianos – Chrześcijanie). Dzisiaj wyjątkowo podane z małym kawałkiem kurczaka. Do tego lokalne piwo Bucanero. Rano po kubańskim śniadaniu – omlet z maleńką ilością szynki konserwowej oraz bardzo mocna kawa – ruszamy na podbój spowitego upalnym karaibskim słońcem miasta. Labirynt ciasnych i krętych uliczek, który nocą był naszą udręką, za dnia jest zbawieniem. Cień rzucany przez osadzone po obu stronach wąskich uliczek kamieniczki sprawia, że zwiedzanie w tej temperaturze jest do zniesienia. Topografia ulic nie zmieniła się w Camaguey od czasów najazdów korsarzy – to z myślą o obronie przed nimi zaplanowano ten skomplikowany układ. Oczywistym jest zatem, że właśnie tu znajdujemy najwęższą na wyspie ulicę - Cellejon Funda del Carte. By dotknąć murów po obu jej stronach wystarczy rozłożyć ręce. Najważniejszym punktem miasta jest otoczony zrujnowanymi kamieniczkami plac Parque Agramonte, niegdyś pełniący funkcję rynku. Jego centralny punkt stanowi pomnik najznamienitszego obywatela miasta Ignacia Agramonte. Przy odrobinie wyobraźni widać jak piękne było to miejsce w przeszłości. Nieopodal znajduje się kościół Nuestra Senora de la Candelaria. Trafiamy akurat na mszę - jakże różną od tych jakie znamy z Polski. Muzyka, muzyka, muzyka. Niezależnie od przekonań zostajemy by posłuchać pieśni Jesus, El Senor. Już wiemy, że będzie to niezapomniane wrażenie.
W drodze do Casino Compestre, największego naturalnego miejskiego parku na Kubie, mijamy lokalny targ warzywny, na którym poza batatami i zielonymi bananami nadającymi się tylko do smażenia, królują czosnek i cebula. Co za zaskoczenie – przecież jak zauważyliśmy Kubańczycy nie używają tych warzyw w swojej kuchni. Tu dowiadujemy się dlaczego – za kilogram cebuli trzeba zapłacić 25 CUC, a za główkę czosnku 5 CUC, co przy zarobkach Kubańczyków - wszyscy bez wyjątku zarabiają miesięcznie 25 CUC - czyni z tych prostych warzyw dobra co najmniej luksusowe. Brak towarów dziwi tym bardziej bowiem w tej szerokości geograficznej, wszystkie warzywa i owoce powinny dawać plony przynajmniej trzy razy w roku. Docierając do parku przeżywamy zawód. Ogród okazuje się wybitnie nieprzyjaznym miejscem straszącym połamanymi drzewami, zrujnowanymi pomnikami, opanowanym przez autochtonów upojonych podłej jakości rumem. Obrazu nędzy dopełniają pozostałości stadionu do gry w baseball i doszczętnie zniszczone mini zoo. Zmęczeni palącym słońcem udajemy się do jednej z lokalnych tawern „schłodzić” się tradycyjnym Mojito - na Kubie dostępnym niestety tylko dla turystów. Nie wiadomo kiedy otaczają nas i nagabują lokalesi. Dla nich zwykła smycz na klucze, czy długopis to przedmioty, dla których warto pozbyć się nawet ludzkiej godności. Smutni i trochę przygnębieni wracamy na kwaterę. Wieczorem dla zaostrzenia apetytu „odrobina” Havana Club i jesteśmy gotowi na serwowaną przez Martę kolację. Oczywiście Moros y Cristianos. Dla urozmaicenia - smakowity Lobster.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (46)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
gosc
gosc - 2008-10-24 20:05
a co dalej....
 
 
laoviet
Maciek Rojewski
zwiedził 5% świata (10 państw)
Zasoby: 51 wpisów51 19 komentarzy19 707 zdjęć707 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
08.02.2006 - 08.02.2006
 
 
18.09.2008 - 29.10.2008
 
 
07.12.2007 - 14.12.2007