No to zajechali. Rano wypakowujemy sie z bedroom busa. Od razu dopadaja nas miejscowi "hotelarze" na motor bike'ach. Oferuja nam swoje uslugi transportowo-hotelarskie po 8 $ za "dwojke". Bierzemy. Hotelik jest czysty i calkiem w centrum. Godzinka na odswiezenie i idziemy do knajpki poleconej nam przez francusko - wietnamska parke. Strzal w dziesiatke. Przy okazji doczytujemy w Lonely Planet, ze jest to knajpa z najlepszym wietnamskim zarelkiem w miescie. Za 10$ cala czworka otrzymuje takie frykasy, ze i w Warszawie wlasciciel mogliby sie bic o zlota patelnie (a raczej woka). Tam wlasnie poznajemy sympatycznych lokalesow, ktorzy opowiadaja nam o miescie, wioskach wokol. A chwile potem po krotkich targach umawiamy sie z nimi na popoludniowa przejazdzke z nimi na skuterach po okolicy Hue po 5$ za osobe. Ostatecznie ruszamy we trojke (Sylwia, Mirek i Maciek; Michal zostaje w hotelu, bo... zmeczonym jest biedaczysko. No musi pospac, musi;) Wycieczka okazuje sie byc absolutnie rewelacyjna. Chlopaki sa bardzo sympatyczni i sa prawdziwymi rajdowcami. Ped powietrza wyciska nam lzy z oczu, ale frajda jest naprawde ogromna. Smigamy posrod pol ryzowych, jezdzimy po groblach, drozkach wioskowych. Mamy okazje zobaczyc to, czego pewnie nie mielibysmy szansy widziec jadac utartymi szlakami turystycznymi. Zatrzymujemy sie w jednej z wiosek na piwo, gdzie sprzedawczyni omal nie gubi butow zrywajac sie do podania czegokolwiek. Dalej jedziemy do pagody, gdzie ogromne wrazenie robia na nas mlodzi adepci na mnichow, ktorzy mieszkaja tam i .. spia w zamknietych skrzyniach (jak w trumnach). Potem easy riderzy proponuja nam obejrzenie zakazanego miasta cesarza, ktory ostatecznie ogladamy pobieznie z zewnatrz. Zamiast placic wejsciowki decydujemy sie wydac kase na kawe, kawunie. Chlopcy biora nas na najlepsza kawe w miescie (jak zapewniaja), ale my uwazamy ja za najlepsza kawe w zyciu!!!!!!!!!! Pycha, kawa kawusia, nio nio nio;) Na koniec proponuja wycieczke na nastepny dzien. Zamiast jechac 140 km autobusem do Hoi An (jak zaplanowalismy) chca nas przewiezc z plecakami na skuterach. Wahamy sie i ostatecznie Maciek i Michal decyduja sie na te przygode. Mirek i Sylwia pojada autobusem. Mamy sie spotkac w Hoi An w "umowionym miejscu". Wieczorkiem udajemy sie jeszcze na kolacyjke do Phuan Tiet a potem do klubu Brown Eyes, gdzie zamawiamy drinki Long Island (4,5$) i miejscowi loja nam tylki w bilarda. Czas do hotelu. Zataczajac sie radosnie podazamy w kierunku spanka. Bardzo fajny koniec bardzo fajnego dnia...