Halo, dzien dobry! Budzimy sie wczesniutko, bo sniadanko czeka na stole o 7.30. Niestety wersja tzw. kontynentalna czyli kicha z dzemem;) A tak powaznie, to: tosty, maslo, konfitura i.. herbata. Sytuacje ratujemy naszym, polskim paprykarzem szczecinskim. Jak to mowia: lepiej nosic niz sie prosic;) Po posilku stateczek rusza i plywamy po "okolicznych bajorach". Pogoda klaruje sie, ale caly czas unosi sie zatokowa mgielka. Ok.11 tej konczymy nasza czarodziejska przygode i wypakowujemy sie na lad. Tutaj lunch w przyportowej knajpie, ktory palaszujemy razem z kilkudziesiecioma turystami i czekamy na bus do Hanoi. W czasie posilku rozgadujemy sie z sympatyczna parka francusko-wietnamska (on Antoine, ona - Dah), ktorzy "baluja" tu juz od 7 miesiecy. Dzieku ich wskazowkom wiemy gdzie i jak poruszac sie po Hue, ktore jest naszym nastepnym punktem na mapie podrozy. Busik przyjezdza, ladujemy sie i jazda. W Hanoi jestesmy ok.16.30. Do odjazdu autobusu w kier. Hue pozostalo nam jeszcze 2 godziny, wiec mamy czas na dobre jedzonko i lukniecie do internetu. O 18.30 zbiorka i czekamy na nasz Open Bus, czyli nocny autobus z lozkami. Gdy ten przyjezdza okazuje sie byc chalupniczo przerobiona wersja zwyklego autobusu Hyundaia. Zwie sie tu to dumnie "Bed room bus". U nas pod wzgledem bezpieczenstwa by to nie przeszlo. Po wrzuceniu bagazy usadawiamy sie na koncu pojazdu na .. I pietrze. Sredniawo wygodnie, ale jakos to strzymamy. Taka "przejazdzka" ma trwac z kilkoma postojami do 9 rano, czyli ponad 13 godzin. No to poszly konie po betonie...