Pierwszy dzien w Wietnamie. Czas zobaczyc jak sobie bratni wietnamski narod urzadzil swoja stolice. Dzis juz w komplecie wlaczamy sie w gwar Hanoi. Nie najlepszy przewodnik National Geographic wskazuje kilka opcji "obchodu" centrum i my wybieramy jedna z nich. Najpierw uliczkami przedostajemy sie pod spory bazar nieopodal. Towaru tam tyle, ze w koncu rezygnujemy z jego zwiedzania i pakujemy sie w jedna z malenkich uliczek, gdzie jemy pyszne sniadanko w jednym ze "smietnikow";) Tak po prostu wyglada tu wiekszosc ulicznych barow, gdzier mozna skosztowac miejscowych specjalow. Wszystkie sa niby same same, but different ;) Przez nastepne kilka godzin krecimy sie po miescie odwiedzajac m.in. swiatynie Ngoc Son na wysepce na jeziorze Hoan Kiem. Wlasciwie to nic specjalnego, ale jedyna tego typu atrakcja w starej czesci Hanoi. Decydujemy sie wrocic odpoczac do hotelu. Po drodze Michal inwestuje w jednym z markecikow spora czesc gotowki w lokalne produkty alkoholowo - spozywcze. Zaprasza nas tym samym na tarasowa imprezke, na ktora wejscie mozliwe jest wylacznie przez okno z pokoju (ktos nie zaprojektowal drzwi balkonowych). Zasiadamy przy stoliku w wygodnych rattanowych fotelach. Przebojem imprezy jest "Hanoi vodka" o megamocy 29,5%, ktora stanowi trzon drinkow. A przygrywa nam muza z plastikowego radyjka przenosnego przytarganego w plecaku z Polski. Czujemy sie jak na imprezie studenckiej. Osiagamy dobre humory i dawaj z powrotem "na miasto". Spotykamy sie z naszym rodakiem Tonym i wspolnie lecimy na wietnamskie piweczko w jednym ze "smietnikow". Tam prowadzimy dlugie polakow rozmowy lacznie z projektami wspolnych biznesow. W jeden wieczor dowiadujemy sie o zyciu obcokrajowcow w Polsce wiecej niz z wszystkich blogow. Skaczemy jeszcze na wspolna kolacje i trzeba sie zebrac do spania, bo nazajutrz czeka nas dlugo wyczekiwana wycieczka do zatoki Ha Long uwazanej za jeden z siedmiu cudow swiata. Sie okaze...;)