Dzien sie budzi, a my razem z nim... Zwlekamy sie z lozek i z wolna zmierzamy na nabrzeze Mekongu, gdzie zgodnie z planem zasiadamy w jednej z garkuchni i zamawiamy fruit de la mere. Tak wiec na stole pojawiaja sie: krewety, kalmary i ogormne rybsko - wszystko z grilla:) + oczywiscie miejscowe beerlao. Po mnie wiecej godzince wstajemy najedzeni i zadowoleni. Robimy kilka rundek po centrum stolycy, by troche rozprowadzic smakolyki po ciele i... znow zasiadamy na piwko. Yym razem jest to beerlao " z kija", ktore jest dostepne wylacznie wlasnie w stolycy. Znow spacer przez pare ulic i postanawiamy zwiedzic miejscowy bazar z owocami opisany w przewodniku Lonely Planet (ponoc znajduje sie obok National Museum). Zamiast tego trafiamy na National Stadium. Czyzby zamieniono bazar na obiekt sportowy? Chyba jakas pomylka przewodnika... Tak czy owak wchodzimy tam akurat podczas rozgrzewki druzyn III ligi, ktore maja zamiar stoczyc boje od godz. 15. Niestety nie doczekujemy emocji meczu, bo musimy sie zbierac po plecaki do guesthousu i dalej na samolot do Hanoi. Jedziemy tuk tukiem (po dluzszych targach 4 $) na International Lao Airport. Jak sie okazuje Laotanczycy maja wieksze osiagniecia w budowie portow lotniczych niz my. Lotnisko okazuje sie przestronne, mile i dobrze zorganizowane. Odprawa trwa krotko i bez zaklocen. Samolot odlatuje punktualnie, czyli o 17.45. Lot trwa 55 minut, wiec nawet nie bylo mozliwosci zmeczyc sie lotem. Ladujemy w Wietnamie na Miedzynarodowym Lotnisku w Hanoi usytuowanym ok. 40 km od centrum miasta. Sprawdzilismy na wszystkie sposoby mozliwosci najtanszego dostania sie do centrum i wyszlo nam, ze.. taksowka za 20$ jest dla nas optymalnym srodkiem transportu. Jazda do centrum trwa ok. 45 minut i daje duzo emocji. Okazuje sie, ze Hanoi to prawdziwy "Sajgon";) Chyba wszystkie firmy motoryzacyjne swiata testuja tu trwalosc swoich klaksonow i swiatel. Wietnamscy kierowcy trabia caly czas niezaleznie czy jest potrzeba czy nie - jazgot na ulicach jest niemilosierny. Ostatecznie taksowkarz zawozi nas pod bardzo fajny hotel w centrum (Fortuan Hotel przy Han Bo za 12 $ za pokoj) calkiem wypasiony jak za te cene, na ktory sie decydujemy. Lokujemy sie i we trojke ruszamy w miasto (Maciek - biedactwo zaniemogl ze zmeczenia i sraczki). Lazimy po starej czesci Hanoi, przeciskamy sie wsrod milionow trabiacych skuterow i ogladamy uliczny handel. Przy jednym ze straganow z papierosami ulegamy zbiorowej halucynacji, gdy jeden z Wietnamczykow zaczyna do nas przemawiac... w jezyku Szopena. Okazuje sie, ze to skosnooki Polak - Tony Glowacki. Wrazenie takie, jakby spotkac murzyna pod kolem podbiegunowym na rowerze. Oczywiscie umawiamy sie na blizsze spotkanie na nastepny dzien. Na dzis wystarczy wrazen. W koncu opedzilismy dzis dwa kraje;) Dobranoc